JELLY NASZYJNIK MIEDZIANY

Chwila dla siebie :) można pododawać stare przedmioty "różne" takie, które akurat w danym momencie do łapek wpadły. A zaczęło się tak, otworzyłam pudełko, hmm pudło z zawieszkami tzn. kamieniami na zawieszki. Sentyment nie pozwalał na wystawienie wszystkiego na sprzedaż w moim sklepiku, który dziś świeci pustkami, a który jeszcze niedawno tętnił życiem... Ale chyba przechodzi mi już zmęczenie materiału i zawitam do sklepiku, zwłaszcza teraz, gdy obrywa mi się z każdej strony, że artystkom klejnotów brakuje, a tylko takie były w moim sklepiku. To cieszy, oj bardzo cieszy i mobilizuje, że jednak dla nich warto wrócić do pracy :) Może od teraz? :D
A wracając do zawieszek... Oprawiłam dwie, dokładniej dwa Jaspisy Skamieliny. Piękne, niezwykle oryginalne i ... oprawione w miedź. A skąd ta miedź u mnie? A no właśnie, dawno temu moje dziecko urzędując w maminej pracowni wymyśliło sobie małe mieczyki, a że mama srebra nie pozwoliła ruszyć, mosiądz mu potem nie pasował, to kupiła dziecku drucik miedziany. Dziecko się znudziło, drucik porzuciło i tak oto trafił w moje ręce. I nic by się z tej znajomości nie urodziło, gdyby nie fakt, że słabiutka jestem we wrappingu, ani czasu, ani talentu w tej kwestii nie mam, więc porwałam cosik do poćwiczenia... Ha, na pierwszy ogień poszedł Jaspis w odcieniach różu, gdzieniegdzie przebarwiony mocniej, cudowny. Od razu skojarzył mi się ze stylem vintage. No i ta miedź... do tego, bardzo przypadła mi do gustu. Owijanie drucikiem kompletnie bez pomysłu, co wyjdzie to wyjdzie, a zwykle lepiej wychodzi gdy planu nie ma i wszystko dzieje się na żywca z głowy. Śmieję się, że to ten spontan wszystkim kieruje i dodatkowo ekscytacja jaki będzie efekt finalny :) To coś innego jak widzi się, że ktoś zrzyna  żywcem czyjś projekt (toćka w toćkę).  Nie wiem z czym to można porównać, takie szalony myk, bo wszystko odbywa się na totalnym loozie, bez spięć, "że no tak, jedna i druga strona musi być taka sama", ta rzekoma symetria, która jakoś nie do końca pasuje mi do pracy artystycznej, bo uważam, że skoro robi to człowiek, a nie maszyna to niech tego człowieka w tej pracy widać :) I przypomina mi się historia, którą opowiadał pewien jubiler, jak to dostał zwrot z zagranicy z dopiskiem, że prace miały być wykonane ręcznie, a nie maszynowo, a on starał się jak mógł, by było najpiękniej, najrówniej, by nikt nie mógł się do tych prac przyczepić, no i masz babo placek... Było za pięknie, za równo, że zwrócili, bo myśleli, że maszyna je wykonała, a nie człowiek. Więc praca ręczna, musi wyglądać jak praca ręczna i kropka! I niech będzie w niej wariacja, albo jakaś nieprzewidywalność, ja to uwielbiam, a nie wszystko pod linijkę :) hehe oczywiście bez większej przesady, niemniej w granicach rozsądku :P I tak sobie siedziałam, korzystałam  z WOLNEGO i uplotłam, a raczej oplotłam taką oto zawieszkę, którą zawiesiłam na zamszowym rzemieniu, który kupiłam dla siebie na bransoletkę, ale jak zwykle nie zrobiłam, no bo szewc bez butów oczywiście chodzi i tej zasady po prostu się nie zmienia :) heh...



I tak wygląda moja nowa zawieszka, a bo zapomniałam, jeszcze wplotłam piękny turkusowy chalcedon, fajnie gra kolorkiem z jaspisem. Na żywo wygląda lepiej niż na zdjęciach, które starym zwyczajem przekombinowałam... Z tytułu, że zawieszka powstała bez planu jak większość moich prac, po prostu tworzonych w danej chwili, niestety drugiego takiego nie zrobię, ale może zrobię fajniejszy. Coś tam poćwiczyłam, miedź jest fajna mięciutka :)

Ale napiszę nieskromnie, niewiele mam czasu na dłubaninkę w biżutakach. Praca, dziecko, dom, pochłania większość, to co pozostaje czasem nie nadaje się na ruszenie z miejsca z czymkolwiek, albo tworzy się dniami, a czasem i miesiącami, bo nie ma kiedy skończyć. Niemniej, cieszę się z tych moich prac, takich jakie są, nieidealne, nie wiem czy do końca poprawne, ale znajdują swojego właściciela, który jest z nich zadowolony :) Czasem on napisze kilka miłych słów, które są chyba najlepszą zapłatą i miodem na serducho. Miło, jak np. ostatnio napisała do mnie Pani, która czekała, by móc sobie kupić bransoletę upatrzoną w galerii :) I jakież było moje zadowolenie, że właśnie moją bransoletę :) Cieszę się, że nie muszę sobie, ani nikomu innemu nic udowadniać. Po prostu to się dzieje, samo, gdy czas na to przychodzi. I eksperymentuję, może kamyczek, perełkę oprawię jak rok temu na dzień matki, czy jeszcze wcześniej malutkie oponki w kolczykach. Tutaj skubnę, tam posmakuję, a może wkrótce poczuję, gdzie jest mi najbliżej <3 Kiedyś by dostać się do pierwszej galerii wysłałam zgłoszenie i po części powstał również ten blog, by móc pokazać swoje przedmioty. Potem już nie musiałam nigdzie pisać, bo pojawiły się zaproszenia, a dziś naprawdę różne zaproszenia współpracy i nie tylko z galeriami. Blokadą jest czas i możliwości, ale to jest ten mój "mały sukcesik". Kompletnie nie zamierzony :) I z pokorą przyjmuję fakt, że do moich artystycznych mistrzyń brakuje mi lata świetlne. Znam swoje miejsce, nie wychylam się i żyję spokojnie. Cieszę się, że małymi kroczkami, naprawdę niewielkim czasem jaki mogę poświęcić na pracę, ktoś mnie docenia :) I myślę tutaj o tych, którzy też zaczynają swoją przygodę tak jak ja, że na wszystko przychodzi czas. I nie ma co się złościć, jak ja czasem, "że gdybym miała więcej czasu, pewnie robiłabym coś lepiej"... Albo jeszcze lepiej, ale sumienie mówi stop, teraz jest czas na inne rzeczy :), w chwili obecnej bardziej pożyteczne, ale wierzę, że wydzierżawię sobie za parę latek stałe miejsce, stałą robótkę i wtedy wszystkiego się podszkolę :) I będzie jeszcze lepiej, jeszcze równiej heheh, ale ręcznie - nie maszynowo :)  A teraz dobiega mnie dźwięk deszczu, i  świeże powietrze przeplatane zapachem skoszonej trawy... Bajkowy zapaszek wiosny, aż szkoda, że nie da się go przesłać... jeszcze ;) ha BURZA :D

Komentarze

Popularne posty